KAJAKIEM PO KAKAJU
Szanowni kajakarze – miłośnicy patyków w uszach, dyskretnego zapachu mułu i olchowych akrobacji – zapraszamy do wspólnej wyprawy rzeką Kakaj.
Członkowie Fundacji Wybudowania są nieskrywanymi fanami kajakarstwa. Poza oznakowaniem szlaku kajakowego rzeką Wel czy organizacją społecznych spływów, czasami lubimy sami wybrać się na wodę. Na majówkę 2021 roku postanowiliśmy odkryć bardzo rzadko uczęszczaną rzekę Kakaj, którą niektórzy podobno określają jako Laka. Kajakiem po Kakaju nie pływa niemal nikt, a warto. Stąd opis trasy, który może zachęcić do odkrywania mało znanych rzek i strug regionu ziemi lubawskiej.
Rzeka to brzmi dumnie. Kakaj według opisów w sieci ma około 17 kilometrów i zaczyna się w okolicach wsi Bagno w gminie Nowe Miasto Lubawskie. Ciek wykraczający poza definicję rowu melioracyjnego zaczyna się od jeziora Studa niedaleko wsi Gryźliny. Stamtąd wpływa na obszar leśny, który jest objęty ochroną siedlisk NATURA2000. Rzeczka przepływa przez położone w gminie Biskupiec jeziora: Lekarty, Moszyska, Przedsień, Jeziorki i Lubek, Mozdel, Kakaj, Dębno i Wielki Staw. Po tych wszystkich pobudzających wyobraźnię miejscach rzeczka dopływa do przepustu pod linią kolejową w Bielicach i dawnego młyna, za którym spowrotem zamienia się w rów meliorujący rozległą dolinę swojego recypienta: rzeki Osy. Jest to więc typowy ciek obszaru pojeziernego, który odwadnia rynnowe i wytopiskowe jeziora wyżłobione przez lodowiec w piaszystym sandrze brodnickim.
Na Kakaj zwróciliśmy uwagę z kilku powodów. Pierwszym była oczywiście znaczna niedostępność. Rzeka jest opisywana jako spławna jedynie przy bardzo wysokich stanach wody. Wybraliśmy się na nią po śnieżnej zimie i deszczowym kwietniu. Spływaliśmy jedynkami, a mimo to zdarzyły się dwa miejsca, w których cięższa część wyprawy szorowała po dnie. O trudnościach technicznych w dokładnym opisie szlaku poniżej.
Jeziorka, przez które płynie rzeka są sporadycznie odwiedzane przez wędkarzy na łódkach. Etap od opisanego poniżej przepustu do drogi wojewódzkiej jest szczególnie niedostępny. Kolejną motywacją do spływu był przebieg Kakaju przez interesujący obszar leśny, gdzie nie brakuje imponujących buków czy świerków. Szlak, pomimo wybitnie naturalnego charakeru ma także interesujące odniesienia do historii regionu ziemi lubawskiej.
Spłynęliśmy odcinkiem od jeziora Lekarty do jeziora Dębno we wsi Gaj. Odcinek liczył sobie około 8,5 kilometra. Płynęliśmy dwoma jedynkami około 4 godzin. Należy go określić jako szlak w części łatwy, a częściowo nieco trudny. Poniżej opisane zostaną interesujące punkty, trudności techniczne i walory trasy. Wszystko po to, by zachęcić do eksploracji mało znanych szlaków kajakowych i spojrzenia na nasz rodzimy region z żabiej perspektywy. Będzie dużo zdjęć, bo była majówka i oszaleliśmy od świeżego powietrza.
Spływ rozpoczęliśmy od jeziora Lekarty. Akwen o wielkości 47 hekarów posiada dwie dogodne do wodowania plaże. Z jeziorem wiąże się interesująca historia leśnictwa Lekarty, o której można poczytać w rozmowie z tamtejszym emerytowanym leśniczym. Wybraliśmy miejsce przy kompleksie domków wczasowych, by uniknąć nużącego przepływania całego jeziora. Należy dojechać do wsi Lekarty. Po drodze warto zwrócić uwagę na relikty budownictwa wiejskiego z trzcinianymi pokryciami dachowymi. Na rozjeździe przy krzyżu zjeżdżamy na drogę szutrową w kierunku Krotoszyn, a następnie w prawo nad jezioro. Po drodze siedlisko z glinianym domem pod strzechą, gdzie mieszkał Józef Zbigniew Polak, architekt i grafik dokumentujący budownictwo ziemi lubawskiej. Po zwodowaniu płyniemy na południowy zachód w kierunku przepyływu między trzcinami. Przepływ jest dobrze widoczny z powodu intensywnego ruchu wędkarskiego. Wpływamy na jezioro Moszyska, które jest przedłużeniem Lekart.
Ujście z niewielkiego zbiornika pomiędzy trzcinami. Po około 150 metrach dopływamy do betonowego mostku na drodze leśnej w kierunku Krotoszyn. Niewielkie bystrze. Przy niskich i średnich stanach wody mogą wystąpić trudności ze spławnością.
Za mostkiem uroczy odcinek do jeziorka Przedsień. Wąsko, płytko, w sąsiedztwie olchy i pas łąki po prawej. Mnóstwo śladów zwierzyny. Manewrowanie w dwójce byłoby niemożliwe. Po około 250 metrach nieprzerwanej ptasiej operetki dopływamy do Przedsieni. Wpływ na jezioro jest utrudniony, sporo gałęzi i trzciny.
Na Przedsieni zaskoczenie: wędkarze na łódkach. Dopiero później okazuje się, że rybacy wodują łodzie na czekającym nas za około 2 km przepuście i dopływają aż tutaj. Z tej przyczyny najbliższy odcinek jest bardzo wygodny, bez przewieszonych gałęzi i leżących pni. Rozszerza się za to strefa lasów bagiennych. Olchy będą naszymi najbliższymi towarzyszami przez najbliższe 3 godziny. Setki lat temu prawdopodobnie cały obszar był regularnym mokradłem. Czeka nas teraz urozmaicona trasa złożona z niewielkich jeziorek Przedsień, Jeziorki, Lubek i Mozdel połączonych kanałami przepływajacymi przez łęgi. Cisza absolutna i mnóstwo okazji dla portrecistów natury.
Zbiorniki są niemal niedostępne z brzegu i bardzo płytkie. Co ciekawe, jeszcze w okresie drugiej wojny światowej po północnej stronie doliny Kakaju leżała osada leśna Jeziorki. Zabudowania należały administracyjnie do odległych Krotoszyn. W gospodarstwie pod koniec wojny ukrywali się radziedzcy spadochroniarze zrzucani przed ofensywą frontową ze stycznia 1945 r. Istnieje domniemanie, że przez dekonspirację czerwonoarmistów tak wielu mieszkańców parafii Skarlin i okolicznych leśniczych zostało zesłanych w 1945 roku w głąb ZSRR. Dziś w miejscu zabudowań rośnie las.
Po pokonaniu czterech urokliwych jeziorek (warto sprawdzić tamtejsze cudowne warunki akustyczne) dolina nagle się zwęża. Z wody widać dorodne buki urozmaicające sosnowy bór. To znak, że zbliża się punkt zwrotny podróży. Dopływamy do przepustu pod drogą leśną relacji Podlaszewo – Durra. Jeśli nie macie pojęcia, gdzie są te miejsca: nie martwcie się. Poza tubylcami, leśniczym i paroma miłośnikami dawnych map nazwy tych wybudowań nie mówią zbyt wiele nawet mieszkańcom okolicy. Droga pomimo zaniku osad nadal jest intensywnie używana, tym razem do wywozu drewna. Przed przepustem jest miejsce wodowania łódek, gdzie można wygodnie wysiąść.
Po krótkiej przenosce wodujemy się niby na Kakaju, ale wygląda to na zupełnie inną rzekę. Objawia się nurt, a dno jest płytkie i piaszczyste. Wody jest na tyle mało, że trzeba trzymać się głównego prądu. Inaczej utykamy w piasku. Woda rozlewa się malowniczo pomiędzy niewysokimi (na szczęście!) kalmuzami (tatarakiem). W niedalekiej odległości niewysokie zbocza dolinki porośnięte dorodnymi świerkami, bukiem i sosną. Ciągle manewrujemy, bo rzeczka kręci się niczym przedszkolak na krzesełku. Pojawiają się również pierwsze powalone drzewa.
Odcinek należy uznać za wyjątkowo malowniczy, ale trudny do spłynięcia. Jeśli nie chcecie popłynąć tam kajakiem to wystarczy poczekać na suche lato – wody będzie tam do kostek. Po około 500 metrach rzeczka znowu zmienia charakter. Zaczyna się ols. Na początku wąski pas z czasem przeradza się w rozległy obszar podmokłego lasu. Kakaj leniwie meandruje pomiędzy niedostępnym terenem. Po drodze sporo przeszkód, zakrzaczeń i kilka przenosek. Na szczęście przy powalonych drzewach grunt jest na tyle stabilny, że można swobodnie chodzić. Zabrane do kajaka kalosze nie były konieczne.
Po kilometrze nurzącego zbierania cięgów od gałęzi należy podnieść wzrok powyżej wiosła. Okazuje się, że olchy stają się coraz mniejsze i mniejsze. To zapowiedź najbardziej dzikiego odcinka naszej trasy. Dopływamy do rozległego (około 6 ha) turzycowiska. Woda jest tu wszędzie, a pokłady mulistych osadów muszą sięgać wiele metrów w głąb. Kakaj niemal się zatrzymuje, a my mniej wiosłujemy, a bardziej odpychamy się od kłączy kalmuza i pojawiającej się od czasu do czasu rzęsy. Teren jest ostoją ptacwa wodnego. Żuraw spacerował jakieś 5 metrów od kajaków, wyraźnie zadziwiony obecnością czegoś nie posiadającego piór, oskrzeli czy ewentualnie futra. Wspaniale słychać było brzęczkę, której „śpiew” towarzyszył nam przez całe torfowisko. Obszar jest skrajnie niedostępny, ale zarazem niebezpieczny. Z racji braku jakiegokolwiek stałego gruntu nie można pozwolić tu sobie na pomyłkę. Gdyby pojawiła się konieczność przenoski – należy bezwzględnie zawrócić.
Za turzycowiskiem rzeczka nagle ponownie się zwęża. To znak, że przed nami najbardziej niebezpieczne miejsce z całego spływu. Z racji niewielkiego przepustu należy przenieść kajaki przez drogę wojewódzką 538. Sprawę utrudnia fakt, że Kakaj przecina się z szosą tuż obok bardzo ostrego zakrętu w środku lasu. Należy więc być bardzo ostrożnym.
Po drugiej stronie przepustu powracamy do modelu wody mało, szukaj prądu. Cięższa część naszej wyprawy potrzebowała całej serii rytmicznych ruchów posuwisto – zwrotnych, by kajak zaczął płynąć. A było warto ruszyć, bo po kilkudziesięciu metrach spomiędzy lasu wyłoniło się jezioro Kakaj. Po serii jeziorek i jezioreczek dumne 42 ha robią wrażenie wodnego bezkresu, a woda ma wreszcie kolor inny niż grafitowy. Zbiornik jest pierwszym z ciągu trzech jezior położonych w lasach na terenie wsi Gaj. Akwen nie jest głęboki, a wschodni brzeg nie jest zbyt mocno porośnięty trzciną i można podziwiać ścianę drzew schodzących do samej wody. Obecnie jezioro jest całe otoczone lasami, ale strona północna została zalesiona dopiero po wojnie. Mieściła się tam także bielicka rybaczówka. Do dziś za to ostały się pięknie położone zabudowania osady leśnej Dębno. Nazwa jest adekwatna – wzdłuż brzegu niedaleko siedliska rosną wspaniałe, rozłożyste dęby. Miejsce jest na tyle odludne, że nawet elektryczność zostałą tam dociągnięta dopiero w latach osiemdziesiątych.
To właśnie z zatoki przy osadzie wypływa kanał prowadzący do kolejnego jeziora o nazwie … Dębno. Co mieszkańcy (lub kartograf) mieli na myśli nie lokując takich samych nazw osady i jeziora obok siebie – tego już nie dojdziemy. Dodatkowe zamieszanie budzi fakt, że ostatnie jezioro na naszej trasie najczęściej nazywane jest po prostu Gaj. Nazwa zaczerpnięta od urokliwej wsi, gdzie kończymy spływ, przylgnęła zwłaszcza za sprawą harcerzy, którzy od okresu międzywojennego prowadzą tu pięknie położoną bazę. Także druhnom i druhom zawdzięczamy malowniczą kładkę na łączącym jeziora Kakaju. Łącznik jest szeroki i wygodny, choć pozostałości pali do zastawiania sieci świadczą, że potrafi być tu niewiele wody. Po wpłynięciu na Dębno pozostaje dobre kilka minut wiosłowania i dopływamy przez ten niewielki akwen (18 ha) do położonej na południowym brzegu plaży wiejskiej. Na miejscu wiata i miejsce ogniskowe zorganizowane przez Nadleśnictwo Jamy. Spływ warto zakończyć kilkadziesiąt metrów dalej, w kanale prowadzącym do następnego jeziora Wielki Staw, ponieważ na plażę nie można wjechać samochodem.
Po nieco ponad 4 godzinach i niecałych 9 kilometrach meldujemy się na mecie spływu kajakowego rzeką Kakaj. Ambitni mogą jeszcze wpłynąć na kolejne jezioro Wielki Staw i rozlewiskiem dopłynąć do wiaduktu kolejowego i dawnego młyna w Bielicach, gdzie Kakaj kończy żywot rzeki i zamienia się w rów. Nam wystarczyło jednak atrakcji. Śródleśne jeziorka, niedostępne torfowisko, strumyk między tatarakiem i majestatyczne dęby nad jeziorem – wszystkich tych radości dostarczyła rzeczka zdecydowanie niedoceniana. Warto poczekać na śnieżną zimę, żeby wiosną wybrać się do gminy Biskupiec i spłynąć Kakajem. A po drodze pomyśleć, że krajobraz to nasza wspólna sprawa.
Dziękujemy wypożyczalni kajaków Libra z Nowego Miasta Lubawskiego za, jak zawsze, sprawne dostarczenie i odbiór kajaków wraz ze zmęczonymi, ale zadowolonymi krajoznawcami.